Wpisy archiwalne w kategorii

Zaplanowana

Dystans całkowity:774.79 km (w terenie 32.00 km; 4.13%)
Czas w ruchu:34:14
Średnia prędkość:22.63 km/h
Maksymalna prędkość:66.80 km/h
Liczba aktywności:7
Średnio na aktywność:110.68 km i 4h 53m
Więcej statystyk

Parada parowozów - Wolsztyn

Sobota, 30 kwietnia 2011 · Komentarze(3)
Wycieczka zaplanowana już bardzo dawno temu. Można powiedzieć, że to już taka mała tradycja. Wstałem o 6 i poszedłem do piekarni po świeże bułeczki. Wyjechałem chwile po 7 i pojechałem po Szczesia. Razem jedziemy spokojnym tempem do Głuchowa. Tam po chwili dojeżdża Jarzyna na jedynym (oczywiście poza moim) porządnym rowerze w stawce. Wyruszamy w 7 osobowym składzie w kierunku Stęszewa krajową 5 a następnie 32 w stronę Zielonej Góry. Jechało się bajecznie, bo wiatr dmuchał po plecach a jarzyna nadawał tempo szosą. Jechaliśmy powyżej 35km/h. Chwilę później musiał już wracać do domu i tak zostałem z samymi Kelysami. Następnie 6 osobowym składem jedziemy do Wolsztyna. Niestety nie pamiętam miejscowości przez jakie jechaliśmy więc nie będę ich wymieniać. Do samego Wolsztyna robimy tylko 3 przerwy :)Dojeżdżamy chwilę przed czasem więc mamy chwilę na kilka zdjęć przed tablicą miasta.
Zdjęcia dodam jak dostanę od Pawła.
od Głuchowa do Wolsztyna wyszła na średnia trochę poniżej 30 km/h czyli bardzo dobra jak na rowery górskie. Dalej spotykamy się z Bananem, który pojechał tam na zlot maluchów. Jedziemy na rynek do bankomatu a potem do biedronki na małe zakupy. Następnie jedziemy już na Paradę Parowozów. Zajęliśmy bardzo dobre miejsca obok głównego szlabanu i obok prowadzącego całą imprezę Irka Bieleninika. Widok tych ogromnych maszyn jadących obok nas i drżąca ziemia pod nami to naprawdę niesamowite uczucie. Po paradzie jedziemy na obiadek a następnie próbujemy znaleźć miejsce zlotu maluchów. Po długich poszukiwaniach docieramy na miejsce. Znów kilka fotek i ruszamy już do Poznania. Zgodnie z prognozami Jarzyny wiatr ani nie zmienił kierunku i jeszcze się zaostrzył. Z początku było nie najgorzej, bo nogi były wypoczęte i miałem duży zapas sił. Jednak z biegiem czasu było coraz gorzej. Nawet jazda na kole jeden za drugim nie miała najmniejszego sensu bo wiatr wiał trochę od boku i każdy miał równie ciężko. Jednak wiedzieliśmy że nie mamy zbyt dużo czasu na powrót i mieliśmy chyba tylko 5 przerw licząc z tymi na krótkie siku. Ostatnie 30 km to już była tylko walka z wiatrem i samym sobą. Zaczęło mnie boleć prawe kolano a wiatr wiał coraz mocniej. Jechaliśmy w szczerym polu i było fatalnie. W Stęszewie Wachu zadzwonił po rodziców o bardzo go bolały kolana. My jedziemy dalej do Głuchowa a następnie już do Poznania. Nie wiem kto ale ktoś wpadł na pomysł, żeby pocisnąć trochę z Chomęcic do Głuchowa no i kompletnie bez sił jechałem za nimi jakieś 30 km/h pod wiatr. I to był gwóźdź to mojej trumny. Po rozstaniu się z Gumisiami jedziemy już ok 20 km/h do samego Poznania. miałem jeszcze jechać do Szczesia nasmarować łańcuch ale nie miałem już sił i spokojnie pokulałem się do domku.

Podsumowując:
- super impreza w Wolsztynie
- bardzo fajna ekipa (gdyby nie te kelysy:P )
- jestem bardzo zadowolony z przejechanych kilometrów
- super wiatr w stronę Wolsztyna i fatalny w powrotną

Masa Krytyczna i Malta

Piątek, 25 czerwca 2010 · Komentarze(1)
Na początek pojechałem po Mateusza do Skórzewa mieliśmy dużo czasu i przed masą i była ładna pogoda więc postanowiliśmy się przejechać do Strzeszynka. Pierwszą przerwę zrobiliśmy nad rusałką, gdzie kąpały się jakieś typowe wieśniaki więc postanowiliśmy się przenieść z pomostu do pobliskich sklepików na jakiegoś loda. Po konsumpcji ruszyliśmy w fajnym tempie do Strzeszynka, gdzie na tamtejszym pomoście zrobiliśmy sobie chwilę przerwy. Wracaliśmy tą sama drogą jednak trochę szybciej, bo czas nas naglił. Dojechaliśmy po Szczesia, gdzie dołączyli do nas Jarzyna i Tomasz. We czwórkę pojechaliśmy na Górczyn spotkać się z Gumisiem. Dalej już na stary rynek na masę. Tam spotkaliśmy Grzegorza z kolegą, Szymona (z wycieczki do Karpacza) również z towarzyszem i gościa z najlepszym nazwiskiem, czyli Szóstaka z Lubonia który również przyjechał z jakimś kumplem. Nie można również zapomnieć o naszym Łydziarzu, czyli Robercie :) takim składem przejechaliśmy całą masę do której w międzyczasie dołączył Młody Guma. Po masie mały wyścig ma Malcie. Niestety źle rozłożyłem moce i zająłem jedno z ostatnich miejsc. Początkowo trzymałem się z Jarzyną na drugim miejscu i tak do polowy Malty jechaliśmy trochę powyżej 40 km\h i oderwaliśmy się od innych. Po krótkim slalomie między ludźmi, uciekł mi na ok 3 długości i już nie dałem rady go dogonić i zwolniłem do 33, bo zużyłem całe zapasy sił, a reszta jechała zwartą grupą jeden za drugim i nie dało rady wcisnąć się komuś na koło, więc straciłem jeszcze więcej sił i wyprzedzili mnie chyba wszyscy. Po chwili odpoczynku postanowiliśmy zrobić jedno kółko w szybkim tempie. Udało się zrobić tylko pół, gdyż Szymon zaliczył glebę. Postanowiliśmy więc pojechać do biedronki na Starołęce, gdzie mieliśmy zrobić małe zakupy. Po chwili zorientowałem się, że nie mam plecaka. Więc potwornie zły szybko jechałem do źródełka gdzie go zostawiłem. Jechałem cały czas w okolicach 30-35 km\h i przejeżdżając przez wszystkie możliwe czerwone światła szybko dotarłem do źródełka. Gdzie ku mojemu zdziwieniu plecak sobie spokojnie leżał i pilnowało go 4 bikerów, którzy zrobili sobie przerwę, i którym jeszcze raz bardzo serdecznie za to dziękuję. Wracając do domu spotkałem moja Kuzynkę Anię z synem Bartkiem i razem zrobiliśmy sobie kółko w spokojnym tempie. Jechaliśmy razem do Hetmańskiej, gdzie się rozdzieliliśmy. Do domu już jechałem swoim tempem
przy bezwietrznej pogodzie :)

Borne Sulinowo - Rekord życiowy :)

Środa, 26 maja 2010 · Komentarze(4)
W końcu się zebrałem, żeby opisać wycieczkę :)
Wstałem około godziny 1:20, ponieważ wstępnie mieliśmy się spotkać o godzinie 2 na Plewiskach. Zrobiłem sobie bułki, ubrałem się i spakowałem na drogę :) Następnie dzwonie do Mateusza, żeby zapytać jak im idą przygotowania. Okazało się, że dopiero się budzą, więc ja postanowiłem sobie zrobić ciepłej herbatki i zjeść obfite śniadanie. Spojrzałem na zegarek i zobaczyłem godzinę 2:40. Zadzwoniłem więc do Pawła czy już udało się im wyjechać. Słyszałem tylko szum wiatru w słuchawce, czyli już są w drodze. Wyjechałem z domu o 2:50. Po drodze chciałem się zatrzymać w bankomacie, żeby potem już nie mieć problemu. Niestety okazał się nieczynny :(
Chwilę później dołączyłem już do ekipy i w składzie: Paweł, Mateusz, Tomasz, Mateusz, ja - rozpoczęliśmy trasę punktualnie o godzinie 3:00.
W dość gęstej mgle (przez którą niewiele widziałem w okularach) wjechaliśmy na drogę nr. 184 w kierunku Szamotuł. Tempo mieliśmy takie, żeby dobrze rozgrzać mięśnie przed długą trasą.
Pierwszy PitStop zrobiliśmy sobie przed bankomatem WBK, żebym mógł sobie wypłacić pieniądze. Niestety i ten był nieczynny :(
Oto pierwsze zdjęcie:

Założyłem kamizelkę odblaskową na plecak, żeby być lepiej widocznym dla ludzi, którzy chcą nasz wyprzedzić. Niestety przyniosło to odmienny skutek, a mianowicie stałem się obiektem drwin Pawła, który nazwał mnie "garbatym" :).
Następnie kierujemy się na Obrzycko, gdzie natrafiamy na miejscowość o bardzo ciekawej nazwie więc szybkie zdjęcie i jedziemy dalej. Oto ono:

Jedzie się bardzo dobrze ale zaczyna mnie boleć kolano. Miałem już z tym do czynienia we wcześniejszych wyprawach, więc byłem na to przygotowany. Po przejechaniu o połowy drogi do Czarnkowa kolejna przerwa przy jakimś jeszcze zamkniętym sklepie:

Dalej dojeżdżamy już do Czarnkowa, gdzie w końcu mogę wypłacić fundusze w działającym bankomacie. Dalej przerwa przy browarze czarnkowskim i oczywiście kilka fotek:


Dalej jedziemy już przez Trzciankę do Wałcza. Po drodze trafiamy na granice województw:

Za Wałczem trafiliśmy na miejscowość o jeszcze ciekawszej nazwie, a mianowicie:

Kilka kilometrów za Szwecją dopadł nas deszcz z gradem i musieliśmy to przeczekać w lesie. Niestety schronienie pod drzewami zbyt dużo nam nie dało, więc po 20 min ruszamy dalej. Po chwili docieramy do pierwszego celu naszej wyprawy czyli bazy głowic jądrowych niedaleko Brzeźnicy.


Więcej zdjęć z tych miejsc znajdziecie u Mateusza, ponieważ są to jego zainteresowania.
Następnie dojechaliśmy do Kłomina, gdzie zwiedziliśmy tamtejsze "Miasto Duchów"

Dalej kierujemy się już w kierunku Bornego Sulinowa. W międzyczasie złapał mnie mały kryzys więc zatrzymaliśmy się w pobliskim sklepiku żeby naładować akumulatory na końcówkę wycieczki. Po zjedzeniu 5 bułek, makreli w sosie pomidorowym i pasztetu wstąpiły we mnie nowe moce :) Gdy dojechaliśmy do naszego celu zatrzymaliśmy się w celu zwiedzenia tamtejszego cmentarza radzieckiego:

Czas nam się kończył, więc podeszliśmy to tamtejszej straży miejskiej, która próbowała złapać kogoś na fotoradar. Po konsultacji zdecydowaliśmy że zamiast do Piły, na pociąg pojedziemy do Szczecinka. Kiedy ruszyliśmy zbierało się na deszcz ale mieliśmy nadzieję że nas ominie. Niestety tak się nie stało. Do samego Szczecinka towarzyszyła nam ulewa. Gdy już dotarliśmy na dworzec zakupiliśmy bilety i poczekaliśmy na pociąg, który o dziwo, przyjechał punktualnie :) Wsiadając zajęliśmy przedział dla osób z większym bagażem. Były w nim 3 osoby ale dwie z nich po 10 minutach (nie wiadomo dlaczego :D ) opuściły nasz przedział i przeniosły się do innego wagonu :)
Wysiadając z pociągu szybko pożegnałem się z chłopakami, dziękując im za super wycieczkę. Pojechałem czym prędzej do domu, żeby po drodze trochę się ogrzać. Do domu wszedłem przemoczony i padnięty więc wziąłem tylko szybką kąpiel i od razy zasnąłem w ciepłym łóżeczku :)

Tak wyglądała cała trasa z jednym małym wyjątkiem. Zaczynałem nie z Głuchowa tylko Poznania. Ta mapka jest zrobiona przez Mateusza, a z czystego lenistwa nie chce mi się robić swojej :)

Podsumowując jestem bardzo zadowolony z całej wyprawy. Jedyny minus to to, że dość mocno przesiliłem sobie kolano. Jednak byłem pewien że tak się stanie, więc zbytnio się tym nie przejmowałem. Dziękuję chłopom za to, że zabrali mnie ze sobą i jednocześnie mam nadzieję, że nie byłem dla nich obciążeniem, ponieważ była to moja pierwsza długa trasa.